Śmierć grubej Berty, czyli jak schudła Agnieszka Czerwińska
"Walczę z nałogiem jedzenia. Właśnie pozbyłam się 60 kilogramów swojego ogromnego ciała, przez które wylałam morze łez". Tymi słowami zaczyna się książka "Śmierć grubej Berty, czyli jak skutecznie zabić w sobie grubasa". Autorka – Agnieszka Czerwińska – opisuje w niej dramatyczną walkę, jaką stoczyła z otyłością. Trudno wprost uwierzyć, że ta atrakcyjna młoda kobieta, zgrabna i długonoga, jeszcze dwa lata temu ważyła 125 kilogramów!
Spis treści
Była gruba od dziecka. – Od 5. roku życia, od chwili aresztowania mojego taty – wspomina Agnieszka Czerwińska. – Nie było go w domu 10 miesięcy. Tęskniłam za nim. Nie rozumiałam, co się dzieje. Mama i siostra podsuwały mi słodycze, by złagodzić cierpienia. Zajadałam wszystkie troski. Rosłam, ale nawyk objadania się został. Z roku na rok stawałam się coraz większa. Przez długie lata Agnieszka przerzucała się z diety na dietę. Kiedy jedna dawała efekt jo-jo, zaczynała następną. Większość diet jest bardzo restrykcyjna. Ograniczenia gonią zakazy i nakazy. Trudno ich przestrzegać, trudno wytrwać do końca. – Kiedy kolejne próby odchudzenia nie przynosiły rezultatów, pomyślałam, że to sprawa genetyki – opowiada Agnieszka. – W końcu w mojej rodzinie nie brakowało otyłych. To była doskonała wymówka. Czułam się usprawiedliwiona, rozgrzeszona. Skoro to geny, to mogę zjeść kolejną porcje frytek. Nic nie poradzę, jestem gruba.
Stając na wadze, dostrzegając trzycyfrowy wynik, wciąż kłamiemy bez zmrużenia oka, że wszystko jest ok. Ale w głębi serca tli się jedno marzenia, by choć na chwilę ciało stało się wątłe, a krok lekki jak u gazeli.
Trauma z dzieciństwa, aresztowanie ojca, rewizja w domu... – Jak na ironię moją wychowawczynią w podstawówce była żona milicjanta, który aresztował tatę, a do klasy chodziła ze mną wnuczka donosiciela, przez którego mieliśmy kłopoty. Nienawidziłam szkoły. Tata wybaczył tym wszystkim ludziom, że niesłusznie był więziony. Ja nie umiem. I nie chodzi o areszt czy więzienie. Chodzi o to, co stało się później. Od tamtej pory zsuwaliśmy się po równi pochyłej, każdy po swojej, ale za to miarowo, skutecznie. Ojciec Agnieszki zaczął chorować. Tracił wzrok, przeszedł trzy zawały i udary, które go przykuły do łóżka. Zmarł. Gdy w 2008 roku umierała jej mama, miara nieszczęść się przebrała. – Nie pogodziłam się ze śmiercią mamy – Agnieszka mówi ze łzami w oczach. – Ona jedna rozumiała moją walkę z otyłością, wspierała mnie. Ją też zabiła otyłość, ale obiecałam mamie, że zrobię wszystko, by nie cierpieć tak jak ona. Śmierć mamy i ostre słowa lekarza, który powiedział, że otyłość Agnieszkę zabije, zaprowadziły ją na siłownię. – Ćwiczyłam, wolno traciłam kolejne kilogramy – wspomina.
Taiłam przed światem swoją walkę z tuszą, ciąg bolesnych, diet, którymi wyniszczałam swój organizm i umysł. Zostałam modelką. Cierpiałam, ale na pokaz, dla innych, byłam gotowa rozkoszować się ciałem w rozmiarze XXL.
– Schudłam do 95 kg. Ale skusiłam się na „cudowne” tabletki i szybko waga podskoczyła. Wtedy jeden z przyjaciół zadał jej proste, ale kluczowe pytanie: „Dlaczego nie szukasz pomocy u specjalisty, u dietetyka?”. Otrzeźwiała. – Poszłam po rozum do głowy i zaczęłam się odchudzać pod okiem dietetyka – opowiada. Kiedy pierwszy raz trafiła do specjalisty, była zdziwiona, że rozmowa toczy się wokół potrzeby innego spojrzenia na siebie. Wtedy zrozumiała, że przez lata gnała nie wiadomo gdzie i po co, że chciała się dopasować do otoczenia. Pomyślała: Teraz chcę dotrzymać słowa danego mamie i być zdrowa. Podczas pierwszej wizyty przyznała się, że nie wie, ile waży, i nie chce wiedzieć. Dietetyk zgodził się z tym.
Zobacz, jak schudła Agnieszka Czerwińska
Źródło: Uwaga! TVN/x-news
Gdy byłam duża, nie miałam się w co ubrać. Dlatego zatrudniam modelki o większych rozmiarach, bo chcę, aby każda, nawet pulchniejsza dziewczyna mogła nosić w ładne rzeczy
Początki na diecie są trudne. Nie oszukujmy się, znikają ulubione smaki, znika dowolność pór spożywania posiłków, trzeba się zdyscyplinować i zaplanować każdy następny dzień. Poza tym liczenie, ważenie i robienie zakupów wydaje się bardzo trudne. Uwierzcie, po dwóch tygodniach robi się to już intuicyjnie.
Dopiero po pół roku odchudzania, gdy ważyła nieco ponad 70 kg, zapytała, ile było na starcie. „107 kg”, usłyszała. – Chodziłam na wizyty co dwa tygodnie. Waga spadała, ale nie odczuwałam presji, że zamiast 5 kg spadło tylko 4. Bezcenne były również uwagi mojego mentora. Mówił: „Dziś trzeba więcej poćwiczyć. Dziś trzeba uzupełnić płyny”. I tak podczas każdej wizyty. Wychodziłam, podbudowana efektami swojego wysiłku, ale i z radą, co robić dalej.
Pamiętajcie o zdaniu, które mnie uratowało. Nie mówcie, że jesteście na diecie, ale że zmieniacie styl życia. Nie słuchajcie też uszczypliwych uwag. Ludzie widzą, że chudniecie, i wam zazdroszczą.
– Podczas radykalnego odchudzania przychodzi czas, że zaczynamy lubić sami siebie – mówi Agnieszka. – U mnie taka myśl pojawiła się, gdy okazało się, że ubrania, które przymierzam, są za duże. Dotarło wtedy do mnie, że się zmieniam, że chudnę, że idę w dobrą stronę. Pojawił się optymizm. Już nie musiałam sięgać po ubrania w rozmiarze 54. Wystarczyło 42. W pierwszych miesiącach diety i intensywnego treningu chudłam bardzo szybko. Później szło już trochę wolniej, ale postęp był zauważalny. Ale chociaż przez wiele lat stosowałam bezskutecznie różne diety, sięgnęłam nawet po tabletki, które prawie mnie ugotowały od środka [DNP, czyli dinitrofenol >>> zobacz wypowiedź Agnieszki Czerwińskiej na temat DNP], to nigdy nie myślałam o operacji zmniejszenia żołądka. Ale nie jestem przeciwniczką takich rozwiązań. Czasem są one konieczne. Ja wybrałam inny sposób i tyle.
Po kilku miesiącach diety, kiedy spada waga, nasz stan psychiczny niekoniecznie się poprawia. Wzrasta nadwrażliwość, przychodzą chwile zwątpienia. Nasza duchowa skóra robi się jakby cieńsza, a otyłość nie chce zniknąć z naszej głowy. Chcę wam powiedzieć, że to stany normalne i uzasadnione. W chwilach kryzysu ważne jest, aby trzymać dyscyplinę. A jeśli nie macie z kim pogadać, idźcie do psychologa.
– Osoby otyłe postrzegane są często jako nieszkodliwe, sympatyczne miśki – mówi Agnieszka Czerwińska. – „To dusza towarzystwa”, słyszymy o ludziach grubych. Wiem, bo sama to robiłam, chcemy się przypodobać, być akceptowani, ale to nic nie daje. Pamiętam z dzieciństwa – nikt mnie nie zapraszał na urodziny. W życiu dorosłym często byłam wyśmiewana, nazywana „chrum-chrum”. Sama siebie nazywałam „grubą Bertą”. Rozumiem samotność i rozpacz ludzi otyłych. Wracają do domu i analizują, co kto powiedział, jak spojrzał. A kiedy nie znajduje się rozwiązania na samotność, robi się głupstwa. Szukasz miłości w sieci, wdajesz się w związki ze złymi ludźmi, aby nie żyć samotnie. Kobieta, która jest otyła, ma bardzo niską samoocenę (też tak czułam). Jeśli ktoś powie jej, że jest piękna, że kocha jej fałdki – uwierzy i uzależni się od takiego człowieka. Będzie z nim, ale szczęśliwa nie będzie. Zresztą, nie wierzę, aby grube kobiety, nawet te, które tak mówią, były szczęśliwe. Przeszłam przez to. Wiem, ile pracy trzeba włożyć w zgubienie zbędnych kilogramów. Ale wiem też, że jest to możliwe, chociaż cena bywa bardzo wysoka. Idąc do dietetyka, nie myślałam o tym, że chcę się zmieścić w sukienkę o rozmiarze 38.
Chciałam być zdrowa, bo widziałam śmierć spowodowaną otyłością. Sama też doświadczyłam konsekwencji otyłości. Przez dwa lata nie miałam miesiączki, bo moje hormony zwariowały od nadmiaru tłuszczu. Kiedy stanęłam w gabinecie dietetyka, miałam otłuszczone wszystkie narządy wewnętrzne. Gdybym nie schudła, pojawiłyby się choroby, bo taka jest kolej rzeczy. Agnieszka na trwałe zmieniła swój styl życia. Je pięć razy dziennie, o stałych porach, wyeliminowała potrawy smażone i białe pieczywo, pije dużo wody, regularnie ćwiczy. – Teraz wiem, że to proste i dziwię się, że wcześniej na to nie wpadłam – mówi z uśmiechem. – Czasem sobie pofolguję, zjem duże ciastko, frytki albo napiję się wina – wyznaje. – Ale zawsze nazajutrz staram się ograniczyć, piję więcej wody i herbaty niż co dzień. Oczywiście nigdy nie głoduję, ale dobieram tak pokarmy, by nie miały zbyt wiele kalorii, a kalorie z dnia poprzedniego staram się spalić w ruchu. Dużo biegam. To pozwala też rozładować stres czy napięcia. Kiedyś jadłam, dziś biegnę ze słuchawkami na uszach.
Pewnego dnia musicie przestać używać słowa „dieta”. To, czego nauczycie się w czasie odchudzania, powinno zostać na zawsze, a trudno przecież całe życie być na diecie. Kiedy osiągniecie swoje cele, zacznijcie zwyczajnie jeść. Tylko zdrowo i według zasad.
– „Gruba Berta” umarła, ale jej duch snuje się czasem po pokojach – wyznaje Agnieszka. – Zdarza się, że gdy spoglądam w lustro, zamiast siebie – widzę ją. Czasem mijam na ulicy znajomych, którzy przechodzą obok mnie obojętnie. Jeśli nie krzyknę: „Hej! Dzień dobry”, miniemy się. „Ochom” i „achom” na temat mojego wyglądu nie ma końca, ale ja nie umiem jeszcze przyjmować tych komplementów. Jeszcze nie mam takiej pewności siebie. Moje kompleksy utrwalone przez lata nie znikają z tą samą prędkością, co zbędne kilogramy. Dziś ważę 60 kg. Mogę kupić ubranie w każdym sklepie, ale wiem, że nie wszystkim kobietom jest to dane. Te w większych rozmiarach też chcą ładnie wyglądać. Dlatego stworzyłam Agencję Modelek Nobody’s Perfect. Ta praca daje dużo satysfakcji, ale w naszych warunkach to wciąż orka na ugorze. Ale się nie poddaję. Czasem słyszę: „Świat schodzi na psy, jeśli 42 jest już plus size”. Zatrudniam modelki o większych rozmiarach nie dlatego, że chcę promować otyłość. Chciałabym tylko, aby dziewczyny o większych rozmiarach mogły się ładnie ubierać, aby chodziły ubrane, a nie przebrane.
miesięcznik "Zdrowie"